Pociąg do morza
''Molo prowadzące ku wejściu do portu. Stosunkowo cienki pas betonu na który co rusz rozlewały się fale, wiedziałem że po prostu muszę tam pojechać. Jednakże nie chciałem mieć znów mokrych butów i ubrań. Co zrobiłem? Ciepłe ubrania które miałem na sobie i buty, schowałem do sakw i upewniłem się że są szczelnie zamknięte. Na nogi założyłem japonki, skorzystałem też z kurtki przeciwdeszczowej i ruszyłem tam gdzie wiedziałem, że jak teraz nie pojadę, to mogę już nie mieć okazji...''
Dzień 5, Haademeeste-Riga, 183km
Pogoda rano znów nie dopisywała. Tym razem jednak było o tyle dobrze że było gdzie się spakować bez ryzyka zamoczenia całego sprzętu. Temperatura wciąż utrzymywała się w okolicach 10 stopni ale nie było wiatru. Gdy spakowałem wszystko, wziąłem się za sprzątanie i na tyle ile mogłem pozostawiłem po sobie porządek(uwzględniając że wszedłem do tego domku cały przemoczony i na dodatek ubrudzony piaskiem).
Nadszedł czas by zacząć już jechać w kierunku powrotnym, wszystko co miało się zdarzyć za chwilę, miały być już urozmaiceniem drogi powrotnej. Jadąc do granicy w pewnym momencie dotarłem do niespotykanego zatoru na drodze. Kilka maszyn i ekipa z pomocy drogowej próbowała coś poradzić na tira który leżał bokiem przy drodze. Jak widać nie tylko rowerzystom wiatr dał się we znaki. Byłem tak zdziwiony całym zajściem że aż zapomniałem zrobić zdjęcia :(
W jednej z miejscowości którą mijałem w drodze powrotnej napotkałem aleje ściętych drzew, może na zdjęciu nie widać tego aż tak dobrze ale był to widok bardzo nietypowy.
Większość miejscowości jakie mijałem, nie wyróżniało się, przypominały raczej typowe nadmorskie miejscowości, trochę ludności miejscowej, trochę turystów(bardzo mało bo to w końcu jeszcze nie sezon), kilka straganów z pamiątkami...
Molo prowadzące ku wejściu do portu. Stosunkowo cienki pas betonu na który co rusz rozlewały się fale, wiedziałem że po prostu muszę tam pojechać. Jednakże nie chciałem mieć znów mokrych butów i ubrań. Co zrobiłem? Ciepłe ubrania które miałem na sobie i buty, schowałem do sakw i upewniłem się że są szczelnie zamknięte. Na nogi założyłem japonki, skorzystałem też z kurtki przeciwdeszczowej i ruszyłem tam gdzie wiedziałem, że jak teraz nie pojadę, to mogę już nie mieć okazji...
Jakoś w 2/3 długości nie było już możliwości jechania dalej, po prostu droga już nie istniała, a molo składało się z zatopionych kamieni. Przez chwilę szukałem możliwości czy nie da się jakimś cudem dostać dalej ale resztki rozsądku powstrzymały mnie od takich pomysłów.
Wiedziałem że ten dzień był mega udany, wiedziałem że dotarłem gdzieś gdzie mało kto dotarł, czułem wielką satysfakcję. W tym momencie wiedziałem, że od teraz będę chciał sięgać jeszcze dalej, tam gdzie się podobno dostać nie można, to czego podobno z rowerem zobaczyć się nie da...
Pogoda rano znów nie dopisywała. Tym razem jednak było o tyle dobrze że było gdzie się spakować bez ryzyka zamoczenia całego sprzętu. Temperatura wciąż utrzymywała się w okolicach 10 stopni ale nie było wiatru. Gdy spakowałem wszystko, wziąłem się za sprzątanie i na tyle ile mogłem pozostawiłem po sobie porządek(uwzględniając że wszedłem do tego domku cały przemoczony i na dodatek ubrudzony piaskiem).
Nadszedł czas by zacząć już jechać w kierunku powrotnym, wszystko co miało się zdarzyć za chwilę, miały być już urozmaiceniem drogi powrotnej. Jadąc do granicy w pewnym momencie dotarłem do niespotykanego zatoru na drodze. Kilka maszyn i ekipa z pomocy drogowej próbowała coś poradzić na tira który leżał bokiem przy drodze. Jak widać nie tylko rowerzystom wiatr dał się we znaki. Byłem tak zdziwiony całym zajściem że aż zapomniałem zrobić zdjęcia :(
Większość miejscowości jakie mijałem, nie wyróżniało się, przypominały raczej typowe nadmorskie miejscowości, trochę ludności miejscowej, trochę turystów(bardzo mało bo to w końcu jeszcze nie sezon), kilka straganów z pamiątkami...
***
Dotarłem. Znów byłem w Rydze. Dotarłem do centrum gdzie w końcu miałem czas trochę pozwiedzać. Przejechałem się przez parki położone w centrum, można tam spotkać naprawdę ciekawe budowle :D Przykładowo na poniższym zdjęciu, no prawie Luwr...
Ciężko było dotrzeć do siostry bliźniaczki naszego Pałacu Kultury, mimo że budynek solidnych rozmiarów, nie był on tak dobrze widoczny jak ten nasz warszawski. Podobieństwo? Piorunujące!
Przejeżdżając przez kolejne parki, pojawił się też akcent włoski. Budowle niczym wycięte z środku Rzymu!
Niestety nie wszystkie budynki tak zachwycały. Jednym z tych którego nie sposób przeoczyć, był wielki gmach Łotewskiej Biblioteki Narodowej. Co jak co ale w mojej ocenie ta budowla mocno psuje przy rzeczny krajobraz miasta :/
Na próżno szukałem na mapie informacji o latarniach morskich w Rydze. Gdy sprawdzałem to w domu, podobno była jedna w porcie(niedostępna) i dwie mniejsze gdzieś w głębi lądu, udostępnione do zwiedzania. Nawet zadzwoniłem po pomoc do ojca, ale i on znalazł tylko te przy samym wejściu do portu. Nie pozostawało mi nic innego jak się tam udać, były one od centrum oddalone o zaledwie...16 kilometrów. Może nie było by w tym problemu gdyby nie fakt że tego dnia w Rydze wiał bardzo bardzo silny wiatr, właśnie od strony portu. Jadąc przez most, musiałem być pochylony pod kątem około 30 stopni w bok żeby nie przewaliło mnie razem z rowerem na drugą stronę.
Pokonanie drogi w okolice latarni przy tak silnym wietrze zajęło mi 1,5 godziny.
Dotarłem do bramy która już sama za siebie mówiła że to teren wojskowy. Obawiałem się że nici z oglądania latarni. Podszedłem do stróżówki i próbowałem porozmawiać ze starszym panem pełniącym wartę. Niestety ani po angielsku, ani po rosyjsku nie szło się dogadać. Jedyne słowo jakie oboje rozumieliśmy to "baka" czyli latarnia morska z łotewskiego. Pan intensywnie gestykulując i używając łamanego rosyjskiego wytłumaczył mi że jeżeli cofnę się 600 metrów to będę miał skręt który doprowadzi mnie do latarni.
Zrobiłem jak kazał i faktycznie na mapie była pokazana piesza ścieżka do latarni. W tym momencie zaczęła się zwariowana podróż do latarni morskiej w Rydze. Pokonałem pobliski las brzozowy, ominąłem staw, dotarłem do wyłomu w murze. A za murem co? Piasek....
Mimo że przyrzekłem sobie więcej nie ładować się z rowerem na plażę, zsiadłem z roweru i zacząłem go pchać przed siebie.
Fale były niesamowite! Wiatr który tego dnia wiał, sprawiał że morze wyglądało naprawdę imponująco. Oczywiście nie brakowało amatorów surfingu, z którymi wymieniałem porozumiewawcze uśmiechy za każdym razem gdy z którymś się mijałem. Miałem świadomość że Ci wszyscy ludzie sobie myślą: gdzie ten wariat się pcha z tym rowerem. A ja? Cóż...byłem nieugięty!
Gdy pokonałem pozostałą część plaży, pojawił się betonowy wał. Była to napewno przyjemniejsza droga do przeprawy niż taszczenie roweru po piasku, a jak to już z moimi pomysłami bywa, stwierdziłem że najfajniej będzie jak przejadę po nim rowerem :D Cała trasa aż pod latarnię na filmie poniżej ;) Po drodze znalazłem wieżę widokową, przewrócone drzewo ponad którym trzeba było przenieść rower, pokonałem wąskie przejście przy 3 metrowym spadku do morza, to trzeba po prostu zobaczyć! :D Oczywiście nie wiem jakim cudem nie złapałem gumy bo ilość rozbitego szkła leżącego po drodze...masakra...
Dojechałem do latarni. Po raz kolejny miałem świadomość jak bardzo było warto pokonać tą drogę by tu być. Ludzie którzy też tam dotarli na piechotę, patrzyli na mnie jak na nienormalnego :P
Latarnia była faktycznie niedostępna do zwiedzania, porządnie ogrodzona i pod nadzorem kamer.
Z drugiej strony jednak był widok który dużo bardziej mnie kusił...
Jakoś w 2/3 długości nie było już możliwości jechania dalej, po prostu droga już nie istniała, a molo składało się z zatopionych kamieni. Przez chwilę szukałem możliwości czy nie da się jakimś cudem dostać dalej ale resztki rozsądku powstrzymały mnie od takich pomysłów.
Wiedziałem że ten dzień był mega udany, wiedziałem że dotarłem gdzieś gdzie mało kto dotarł, czułem wielką satysfakcję. W tym momencie wiedziałem, że od teraz będę chciał sięgać jeszcze dalej, tam gdzie się podobno dostać nie można, to czego podobno z rowerem zobaczyć się nie da...
Komentarze