Gdzie kończy się ląd,tam słychać szum morza
"Wciąż wiał zimny wiatr, ten sam który towarzyszył mi cały dzień. Na koniec dnia deszcz odpuścił i teraz mogłem stać patrząc na złociste morze i chylące się ku zachodowi słońce. Dotarłem tam gdzie kończy się ląd i słychać szum morza..."
Dzień 4, Riga-Haademeeste, 152km
To było już ściśle opracowane, poranny deszcz=godzina snu dłużej..
Przyzwyczaiłem się w harcerstwie że z porannymi anomaliami pogodowymi nie ma co walczyć. Nie było sensu rozpoczynać kolejnego dnia podróży od przemoczenia całego sprzętu, więc zawsze gdy padało, spałem troszkę dłużej żeby przeczekać niesprzyjające warunki pogodowe.
Jak na złość, tego dnia nie było przebacz...lekki deszcz trwał i trwał...
Ściągnąłem szybko plandekę i przeniosłem cały dobytek pod niedaleko rozstawiony baldachim. Nastawiłem kuchenkę gazową, zacząłem przepakowywać sprzęt. No jak w pewnym momencie dmuchnęło, tak wielka drewniana ława runęła na ziemię wraz z moim śniadaniem!!!
Dzień zaczynał się nieciekawie, ale wszystko co wydarzy się tego dnia wieczorem, zrekompensuje cały poniesiony trud...
Śniadanie udało mi się przygotować i zjeść już za drugim podejściem. Po wszystkich porannych czynnościach, wyruszyłem w najbardziej mokry etap mojej podróży.
Na początku pojawiło się trochę słońca, dzięki czemu przemierzając ulice Rygi, mogłem w spokoju podziwiać otaczające mnie budowle, jednocześnie nie martwiąc się że mijający samochód mnie ochlapie do suchej nitki. Ryga, jak na duże miasto przystało, zatrzymała mnie w swoich granicach trochę czasu.
Granic miasta pilnowali mężni rycerze w praaaawie lśniących zbrojach. Byli oni równie samotni jak ja więc nie pozostawało nam nic innego jak zrobienie sobie wspólnego zdjęcia.
Jestem bardzo zadowolony z okularów rowerowych jakich używam , jednak kilka wypraw temu połamały mi się zauszniki i pozostała mi opcja noszenia ich na gumce. Problemów z tym nie było aż do tego wyjazdu. Wiatr dmuchający mi w twarz przez większość czasu, dociskał okulary do tego stopnia że robiły mi się odciski. W efekcie wyglądałem jak z jakąś blizną po średniowiecznej bitwie.
Ryga skrywała wiele pięknych miejsc, ale póki co moim celem była Estonia. To był już ten moment wyprawy gdy wiedziałem że nie zobaczę Tallina, ale chciałem przynajmniej dojechać do Estonii i zasmakować tamtejszej gościnności. Tak więc na zwiedzanie Rygi przyjdzie czas w drodze powrotnej.
Tak zmoknięty jak tego dnia, nie byłem nigdy. Od pasa w dół byłem mokry do suchej nitki, tak samo dłonie i twarz. Temperatura utrzymywała się na poziomie 8 stopni, ale tym razem zimno nie było tak aż tak odczuwalne, może właśnie z powodu jazdy w wiatro i wodo szczelnej kurtce.
Wiedziałem że tego dnia pobiję dotychczasową rekordową dniówkę na góralu, która wynosiła 147km. Patrząc w jakich warunkach mi to przyszło robić, robiło mi się wesoło.
Granicę Estonii miałem już jak na wyciągnięcie dłoni, była to też pierwsza granica na której widziałem straż graniczną. Jednak zanim osiągnąłem swój cel, zboczyłem z trasy tuż przed granicą i zniknąłem w pobliskim lesie. Wiodła mnie ścieżka z drewnianych desek po której według drogowskazu miałem dotrzeć na pół kilometrowe molo. No i faktycznie, doszedłem do molo, zbudowanego z głazów wielkości kół od roweru!
Prowadzenie roweru środkiem groziło natychmiastowym scentrowaniem kół. Jedyną opcją było prowadzenie po bocznym murku, który im bliżej morza tym bardziej był wybrakowany i rower trzeba było nieść w rękach. Gdy już nie dało się przemieszczać po molo, pozostawało prowadzenie roweru piachem. Dalej nie wiem jakim cudem nie skręciłem kostki na tych śliskich kamieniach. Niestety nie przewidziałem że mokry piach przyklejający się do opon, zasypie mi cały napęd w rowerze.
Na szczęście nie przejmowałem się tym, a sam fakt dotarcia do morza rozwiewał razem z wiatrem wszystkie troski :D
Gdy już cofnąłem się spowrotem do głównej drogi, musiałem jeszcze wrócić się 2 kilometry do sklepu. Kupiłem tam dwie butelki wody, odwróciłem rower do góry kołami, zrobiłem dziurki w korkach i wodą pod ciśnieniem próbowałem wypłukać piach który się dostał do napędu. Tyle było w tym dobrego, że to była i tak ostatnia podróż tego osprzętu i po wyprawie miałem go wymienić na nowy :)
Estonia przywitała mnie...brakiem ludności. Trudno też oczekiwać by przy tak deszczowej pogodzie ludzie przebywali poza cieplutkimi domami. Nawet straż przygraniczna którą wcześniej widziałem, postanowiła opuścić stanowisko. Byłem mega szczęśliwy, dopiąłem swego, dotarłem do Estonii, wiedziałem że wszystko co wydarzy się potem jest już tylko miłym dodatkiem.
Z małymi trudnościami udało mi się odszukać jedną z latarni morskich które chciałem zaliczyć. Jak się było można spodziewać, niestety była zamknięta. Rozmiarami też chowała się przy naszych Polskich latarniach które zwiedzałem w zeszłe lato. Mimo to, byłem zadowolony, osiągnąłem kolejny cel mojej podróży.
Gdy dojechałem do celu podróży, napotkałem sklep i tabliczkę informującą o kempingu w okolicy. Był podany numer więc spróbowałem zadzwonić, nikt nie odebrał. Wszedłem do sklepu gdzie trwała ożywiona dyskusja między dwiema klientkami i sprzedawczynią. Po chwili było wiadomo że nie znamy ani jednego wspólnego słowa poza "camping". Każde z nas mówiło i intensywnie gestykulowało, wyszło na to że Pani udała się wgłąb budynku po właścicielkę kempingu. Kobieta która przyszła, mimo posiadania jedynie lekkiego sweterka na sobie, bez namysłu wyszła na zewnątrz sklepu, po czym w tej ulewie wprowadziła mnie na teren kempingu. Oczywiście był on jeszcze zamknięty bo to jeszcze nie sezon. Odstawiłem rower pod zadaszeniem na grilla i wszedłem za Panią do takowego domku...
Był to zdecydowanie mój najlepszy nocleg. Rozłożyłem wszystkie rzeczy, podzieliłem wszystko co mokre na partie i powoli suszyłem na grzejniku który znalazłem w domku. Miałem prąd, czajnik, grzejnik, łóżko, tak naprawdę jedynym minusem była łazienka i dostęp do wody w oddzielnym budynku. Gdy już przygotowałem sobie tak bardzo niezdrową, ale tak bardzo gorącą zupkę chińską, usiadłem na łóżku otulony w koce i cieszyłem się tym co mnie spotkało.
Nie wiedziałem że ten dzień będzie miał tak pozytywny koniec, myślałem że czeka mnie zimna noc z mokrym ekwipunkiem a tu proszę jaka niespodzianka. Zmógł mnie sen więc zacząłem robić 20 minutowe drzemki z przerwami na zmianę partii osuszanych ubrań. Budząc się około 21:30 zwróciłem uwagę na intensywne oświetlenie pomieszczenia, to zachodzące słońce wypełniło swoim blaskiem mój domek. Miałem dylemat czy ruszać się na zewnątrz gdzie wciąż jest zimno i mocno wieje, czy zostać w już ogrzanym pomieszczeniu. Podejmowanie decyzji zajęło mi zdecydowanie za długo i wychodząc, bałem się że ominął mnie zachód słońca. Na szczęście gdy tylko minąłem sąsiednie domki i drzewa, wiedziałem że dopiero wszystko przede mną.
Na plaży spędziłem ponad godzinę. Robiłem zdjęcia, skakałem po piasku, oglądałem co morze wyrzuciło na brzeg. Znalazłem nawet łódź rybacką wyciągniętą daleko od brzegu.
Wciąż wiał zimny wiatr, ten sam który towarzyszył mi cały dzień. Na koniec dnia deszcz odpuścił i teraz mogłem stać patrząc na złociste morze i chylące się ku zachodowi słońce. Dotarłem tam gdzie kończy się ląd i słychać szum morza...
Komentarze