Zapał nie zamarza w okolicach zera
"Na pomoc w polepszeniu nastroju przyszły mi twarogowe batoniki. Spotkałem się już z nimi na Białorusi i były przepyszne. Na Łotwie wprawdzie nie kosztowały 15 groszy tylko około 1,5 złotego, ale i tak było warto. Wybrałem moje ulubione z kawałkami galaretki i jakieś cytrynowe.
Dzień 3, Gatauciai-Riga, 118km
Jak ja się cieszę że kupiłem nowy śpiwór. Temperatura w nocy spadła do 2 stopni w pomieszczeniu i wolę nie wiedzieć ile było na zewnątrz...
Gdy rano wstałem było 5 stopni i mgła. Zjadłem śniadanie, spakowałem się i opuściłem obozowisko.
To był pierwszy raz gdy zdecydowałem się na założenie termiki. Posprzątałem po sobie cały bałagan, przykręciłem spowrotem przedłużacze i ruszyłem do bramy wyjściowej. Nie miałem jak zostawić właścicielowi zapłaty gdyż najniższy nominał jakim dysponowałem to 50 euro.
Ruszyłem w drogę,mgła była tak silna że jedyne na co zwracałem uwagę podczas jazdy to czy jadę dalej obok linii pobocza. Tego dnia wiał ten nie znośny rodzaj wiatru, przez kilkanaście kilometrów jechałem ze średnią ok.10km/h, robiąc częste przerwy z powodu odmarzających kończyn.
Podczas dalszej jazdy nawet już nie przeszkadzał mi lekki deszcz, po prostu jechałem przed siebie. Po kilku godzinach temperatura momentalnie podniosła się o około 10 stopni, wyszło słońce i wszystko w około zaczęło wyglądać dużo sympatyczniej. Po odwiedzeniu sklepu, zrobiłem postój na przygotowanie kanapek. Żywienie na wyprawie zawsze było problematyczną kwestią. Teraz gdy po raz pierwszy byłem w krajach gdzie znajomość angielskiego nie była tak oczywista, trzeba było się wykazać kreatywnością.
Co jadłem? Stałym menu mojej podrózy były kanapki. Ktoś mógłby pomyśleć że kanapka to nic nadzwyczajnego, ale dla mnie jest to jeden z kluczowych elementów wyprawy, starannie dopracowany i jak się okazuje przysparzający wiele przygód...jak widać, bez kanapki ani rusz...
Dostanie bułek na na wyprawie graniczyło z cudem, po prostu nie są one tam tak popularne, a nawet jeżeli występują to 1-2 z jednego rodzaju tak więc kupując bułki miałem prawie wszystkie inne.
Mozzarella nigdy nie była problematycznym składnikiem, jest kaloryczna, smaczna, stosunkowo nie droga i zachowuje soczystość kanapki do tego stopnia, że jest ona jeszcze zdatna do zjedzenia następnego dnia. Z pomidorami nigdy nie było problemów, no chyba że akurat ceny strasznie podskoczyły. Fajnie było mieć masło do kanapek ale przewożenie go było mało praktyczne więc z niego zrezygnowałem. Na poprzednich wyprawach używałem jeszcze sałaty lodowej, która niestety po całym dniu gorzkniała i psuła resztę kanapki. W związku z tym od tej wyprawy zacząłem używać kukurydzy w puszce. Była kaloryczniejsza, równie tania, nie psuła sie tak szybko, a resztę której się nie zużyło na kanapki zawsze można było zjeść.
Najwięcej przygód podczas wyprawy było z szynką. Trudno było dostać szynkę krojoną w opakowaniu tak aby nie zbankrutować, więc trzeba było w jakiś sposób dogadać się z paniami ze stoiska mięsnego. Za pierwszym razem kiedy już ustaliliśmy że nie znamy żadnego wspólnego języka, pokazałem pani opakowanie z szynką, pokazałem na palcach liczbę 7 i zakreśliłem okręgi na dłoni próbując poinformować że chodzi o plasterki. Pani w miarę zrozumiała i obeszło się bez problemów. Ciąg dalszy baśni o szynce, nastąpi wkrótce...
W czasie jazdy ekspresówkami i miastem, zwracałem uwagę na dwie rzeczy. Pierwszą z nich były ceny na stacjach benzynowych, im dalej na północ tym cena była wyższa. Drugą rzeczą która zwracała moją uwagę były radiowozy. W Polsce byłoby nie do pomyślenia żeby radiowóz minął na ekspresówce rowerzystę i się nie zatrzymał. Natomiast podczas całej wyprawy nie zatrzymał mnie ani jeden z mijających mnie radiowozów, nawet ani jeden kierowca na mnie nie trąbił, to było niezwykłe.
Jednak stojąc przy kasie złapała mnie obawa...czy aby na pewno te cytrynowe to nie jakiś wkład zapachowy do samochodu? Jakaś naklejka z samochodem na opakowaniu, design opakowania też jak jakaś pachnąca kostka...zacząłem kurczowo szukać wartości kalorycznej na opakowaniu..."
Jak ja się cieszę że kupiłem nowy śpiwór. Temperatura w nocy spadła do 2 stopni w pomieszczeniu i wolę nie wiedzieć ile było na zewnątrz...
Gdy rano wstałem było 5 stopni i mgła. Zjadłem śniadanie, spakowałem się i opuściłem obozowisko.
To był pierwszy raz gdy zdecydowałem się na założenie termiki. Posprzątałem po sobie cały bałagan, przykręciłem spowrotem przedłużacze i ruszyłem do bramy wyjściowej. Nie miałem jak zostawić właścicielowi zapłaty gdyż najniższy nominał jakim dysponowałem to 50 euro.
Co jadłem? Stałym menu mojej podrózy były kanapki. Ktoś mógłby pomyśleć że kanapka to nic nadzwyczajnego, ale dla mnie jest to jeden z kluczowych elementów wyprawy, starannie dopracowany i jak się okazuje przysparzający wiele przygód...jak widać, bez kanapki ani rusz...
Dostanie bułek na na wyprawie graniczyło z cudem, po prostu nie są one tam tak popularne, a nawet jeżeli występują to 1-2 z jednego rodzaju tak więc kupując bułki miałem prawie wszystkie inne.
Mozzarella nigdy nie była problematycznym składnikiem, jest kaloryczna, smaczna, stosunkowo nie droga i zachowuje soczystość kanapki do tego stopnia, że jest ona jeszcze zdatna do zjedzenia następnego dnia. Z pomidorami nigdy nie było problemów, no chyba że akurat ceny strasznie podskoczyły. Fajnie było mieć masło do kanapek ale przewożenie go było mało praktyczne więc z niego zrezygnowałem. Na poprzednich wyprawach używałem jeszcze sałaty lodowej, która niestety po całym dniu gorzkniała i psuła resztę kanapki. W związku z tym od tej wyprawy zacząłem używać kukurydzy w puszce. Była kaloryczniejsza, równie tania, nie psuła sie tak szybko, a resztę której się nie zużyło na kanapki zawsze można było zjeść.
Najwięcej przygód podczas wyprawy było z szynką. Trudno było dostać szynkę krojoną w opakowaniu tak aby nie zbankrutować, więc trzeba było w jakiś sposób dogadać się z paniami ze stoiska mięsnego. Za pierwszym razem kiedy już ustaliliśmy że nie znamy żadnego wspólnego języka, pokazałem pani opakowanie z szynką, pokazałem na palcach liczbę 7 i zakreśliłem okręgi na dłoni próbując poinformować że chodzi o plasterki. Pani w miarę zrozumiała i obeszło się bez problemów. Ciąg dalszy baśni o szynce, nastąpi wkrótce...
W czasie jazdy ekspresówkami i miastem, zwracałem uwagę na dwie rzeczy. Pierwszą z nich były ceny na stacjach benzynowych, im dalej na północ tym cena była wyższa. Drugą rzeczą która zwracała moją uwagę były radiowozy. W Polsce byłoby nie do pomyślenia żeby radiowóz minął na ekspresówce rowerzystę i się nie zatrzymał. Natomiast podczas całej wyprawy nie zatrzymał mnie ani jeden z mijających mnie radiowozów, nawet ani jeden kierowca na mnie nie trąbił, to było niezwykłe.
Do Rygi mimo porannego spowalniania wiatrem dojechałem bardzo szybko, około godziny 12 już przekroczyłem granicę miasta. Wprawdzie do obozowiska w centrum miałem jeszcze około 15 kilometrów ale co tam...
Jak się okazało, myliłem się...po obozowisku na które zdążałem nie było ani śladu. Pojechałem więc szukać awaryjnego kempingu na wyspie. Był to typowy kemping dla camperów, nie było tam ani jednego namiotu więc było to średnio zachęcające. Postanowiłem więc spróbować trzeciej opcji, aby się do niej dostać musiałem przejechać całą wyspę przez jakieś złomowiska. Dojechałem do...parkingu dla jachtów, po kempingu nie było ani śladu. Pokręciłem się jeszcze po okolicy ale nic nie znalazłem. Cofnąłem się do parkingu dla jachtów, okazało się że gdy przejedziemy przez cały jego teren, dotrzemy do skrawka trawy gdzie oczywiście też nie było namiotów...
Nie miałem wyjścia, czekała mnie noc na kempingu dla camperów. Wykupiłem miejsce, dostałem papierek po czym pojechałem na poszukiwanie sklepu. Dopadł mnie dołek, nie tak sobie wyobrażałem nocleg w Rydze, byłem sam 700 kilometrów od domu, w obcym państwie, jak widać dałem się mocno zaskoczyć pogodzie w tych krajach. Usiadłem na skwerze przy starym mieście i zastanawiałem się, co dalej. Gdy uspokoiłem swoje myśli, udałem się do sklepu, liczyłem że coś słodkiego poprawi mi humor.
W sklepie czekała mnie część dalsza szynkowej baśni...
Procedura była prawie identyczna, wskazałem interesujący mnie kawałek szynko podobnego wytworu. Pokazałem liczbę 6 i wykonałem dłońmi ruch cięcia. Pani niestety nie była tak bystra i ukroiła mi...600 gram...
Gdy próbowałem jej wytłumaczyć o co chodzi, zniecierpliwiona klienta wypowiedziała po Łotwesku jakieś słowo oznaczające plasterki, wtedy już wszystko poszło gładko. Ale ale...to jeszcze nie koniec baśni...
Na pomoc w polepszeniu nastroju przyszły mi twarogowe batoniki. Spotkałem się już z nimi na Białorusi i były przepyszne. Na Łotwie wprawdzie nie kosztowały 15 groszy tylko około 1,5 złotego, ale i tak było warto. Wybrałem moje ulubione z kawałkami galaretki i jakieś cytrynowe.
Jednak stojąc przy kasie złapała mnie obawa...czy aby na pewno te cytrynowe to nie jakiś wkład zapachowy do samochodu? Jakaś naklejka z samochodem na opakowaniu, design opakowania też jak jakaś pachnąca kostka...zacząłem kurczowo szukać wartości kalorycznej na opakowaniu...uf...to jednak był batonik twarogowy :D
Polepszył mi sie humor, myślałem że już nic złego tego dnia się stać nie może. Jak się okazało znów się myliłem. Gdy już udało mi sie przepakować cały sprzęt, rozbić plandekę i przygotować wszystko do spania, okazało się że rozbiłem się...na mrowisku...
Po ponownym rozbiciu obozowiska, poszedłem się umyć. Prysznice były 400 metrów dalej po drugiej stronie kempingu, ale przynajmniej tym razem była ciepła woda. Wychodząc z pomieszczenia z prysznicami zaczęło kropić. Podbiegłem do plandeki, ułożyłem się do snu.
Deszcz przybierał na sile, a ja wsłuchując się w dobrze znany mi dźwięk kropli rozbijających się o plandekę, miałem nadzieję że przez noc się wypada i jutro będzie słońce...
Komentarze