Litwo, Ojczyzno moja!

"Podróżowanie samemu jest...no właśnie...jakie? Po prostu totalnie inne? Nie umiem tego ubrać w słowa. Każda decyzja zależy tylko od Ciebie i dotyczy tylko Ciebie. Na początku trudno mi było podejmować niektóre decyzje, nie wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić na zboczenie z drogi, czy to już właściwy moment na przerwę, czy warto się zatrzymać i zrobić zdjęcie? "

Dzień 1, Warszawa-Suwałki-Kaunas, 145km

Na początku był chaos...i to całkiem duży, ponieważ nie miałem czasu przygotować się do wyprawy. Praktycznie wszystko rozegrało się w nocy przed wyjazdem, gdy wszystko dopinałem na ostatni guzik. Około 7 przyjechał pociąg na peron dworca Centralnego w Warszawie. Gdy skojarzyłem że będzie to pociąg TLK, zastanawiałem się w jak opłakanych warunkach będzie jechał mój rower.
O dziwo, byłem miło zaskoczony! To był najładniejszy i najbardziej stylowy wagon dla rowerów jakim miałem okazję jechać, aż czuć w nim było...atmosferę przygody.


..
Wagon był sprytnie zbudowany, w przedziałach zamiast luster była wolna przestrzeń dzięki czemu siedząc nawet w ostatnim przedziale można było mieć oko na swoje dwa kółka.

Dopiero będąc w pociągu uświadomiłem sobie co czeka mnie na granicy-zmiana strefy czasowej.
W czym tkwił problem? Kemping zamykali o 22:00, z Suwałk ruszałem dopiero o 12:30 a na granicy traciłem jedną godzinę. Naglił mnie czas podczas gdy ja miałem do celu blisko 150 kilometrów po kraju w którym nigdy nie byłem.

Dojeżdżając do Suwałk zawiązała się rozmowa między mną i panem z przedziału. Jak się okazało, jechał on do Tallina który wstępnie również był moim celem podróży, z tym że ja miałem sporo mniej czasu na podróż. Po opuszczeniu pociągu po raz pierwszy zdecydowałem się skorzystać z nowego nabytku jakim były mapy offline w telefonie. Przez miasto przejechałem wyjątkowo szybko i unikając autostrad oraz ekspresówek, ruszyłem w kierunku granicy.

Litwa przywitała mnie obrazami słów Mickiewicza. Złociste pola, pagórki, wsie, rzeki i stodoły...


Niestety mimo pięknych widoków, Litwa przywitała mnie też fatalnymi drogami. 30 kilometrów piachu z kamieniami wielkości jabłek, doprowadziły moje nadgarstki do rozpaczy.
Gdy w końcu dojechałem do ekspresówki-cieszyłem się jak dziecko. Nie mineło dużo czasu gdy na poboczu w cieniu drzew zobaczyłem mojego znajomego z pociągu. Pan się chyba nawdychał za dużo świeżego powietrza i zrobił postój na papierosa :) Porozmawialiśmy kilka minut po czym ruszyłem dalej w drogę. To było zabawne że spotkaliśmy się mimo że miałem przejechane około 30 kilometrów więcej od niego. Od tego momentu zmieniłem taktykę, ekspresówki stały się moimi nowymi przyjaciółmi!

Podróżowanie samemu jest...no właśnie...jakie? Po prostu totalnie inne? Nie umiem tego ubrać w słowa. Każda decyzja zależy tylko od Ciebie i dotyczy tylko Ciebie. Na początku trudno mi było podejmować niektóre decyzje, nie wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić na zboczenie z drogi, czy to już właściwy moment na przerwę, czy warto się zatrzymać i zrobić zdjęcie?
Na pewno jedną z pierwszych i trudnych decyzji było zboczenie z trasy i przedzieranie się przez teren do pewnego drzewa. Było ono tak ogromne że trudno nie było go zauważyć już z bardzo daleka.
Gdy dotargałem tam rower, odczułem satysfakcję, wiedziałem że wysiłek się opłacił. To pytanie: "czy warto?" zadawał będę sobie jeszcze wiele razy podczas tej podróży, a za każdym razem odpowiedzieć będzie ta sama: "było warto!"


Gdy docierałem do wielkiej tablicy z napisem "Kaunas"-śmiałem się z radości. Było jeszcze widno, była prawie 21, wiedziałem że zdążyłem, że pierwszy dzień tego szalonego pomysłu zakończył się sukcesem, czułem dumę! Przejeżdżając przez most nad rzeką, towarzyszyło mi słońce chylące się ku zachodowi, dzień dobiegał końca...
Nocowałem na Kaunas Camp Inn. Pan z obsługi po pomyłce w wystawianiu rachunku, przyznał że ma problemy z matematyką. Faktycznym problemem kempingu jest to że po 22:00 nie można nigdzie wyjść, a okolica podobno tętni życiem. Jednak dla mnie była to zaleta, stresowałem się kwestią bezpieczeństwa, w końcu byłem sam i nie spałem pod namiotem tylko średnio szczelną plandeką.
Poczekałem aż zamkną bramę i ruszyłem pod prysznic w nadzieji że nikt mi nic nie skradnie z obozowiska, jedyne co zabierałem ze sobą to dokumenty które zawsze nosiłem przy sobie.
W łazience jakiś starszy pan niewiadomej narodowości zaczął mnie ostrzegać że nie ma ciepłej wody. Faktycznie, woda była lodowata, dobrze że po 9 latach w harcerstwie nie była to dla mnie nowość.


Na moich oczach zapadał zmrok pierwszej nocy. Leżąc wygodnie miałem pierwsze przemyślenia i wnioski. Przy rozbijaniu obozowiska miałem problem z wbijaniem szpiczastych szpilek trzymających plandekę, bo w okolicy za nic nie można było znaleźć żadnego kamienia. Postanowiłem więc wspomóc się zabranym U-lockiem. Miejsca wewnątrz konstrukcji było niewiele, ale byłem zadowolony.
Oj ja głupi i nieświadomy, jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka o poranku...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gwóźdź programu/ Highlight(nail) of the programme

Cichy zapada zmrok, idzie już ciemna noc...